wtorek, 20 kwietnia 2010

Dead or Alive: Hanzaisha (1999) reż. Takashi Miike

Tytuł polski: Żywi lub Martwi

Mój pierwszy film znanego japońskiego reżysera. Znanego trzeba zaznaczyć w głównej mierze z epatowania przemocą na ekranie i specyficznego stylu kręcenia. Miike musi być niesamowitym człowiekiem skoro od 1991 roku nakręcił prawie osiemdziesiąt swoich filmów. Z jednej strony skarb dla fanów, z drugiej strony trochę przytłaczające dla osób dopiero zapoznających się z jego dorobkiem.

"D.O.A." jest filmem, którego tytuł kojarzyłem, ale w zasadzie jego znajomość na tym się u mnie kończyła. U podstaw jest to historia dwóch ludzi. Ryuuichi, przywódca lokalnego gangu, kontra detektyw Jojima, który podąża jego śladami. Schemat budzi skojarzenie z "Gorączką" Manna. Starcie dwóch postaci, dwóch charakterów, z których żaden nie ustąpi. Podobieństwa na tym się w zasadzie kończą, jako że film Miikego to zupełnie inne kino.

Całość fabuły nie jest specjalnie nowatorska, choć dzięki kilku niezłym zwrotom akcji ogląda się to nawet z zainteresowaniem. Miike nie stara się jednak opowiedzieć fascynującej historii. Chodzi o styl pokazywania. Przesadzona, nad wyraz drastyczna przemoc? Jest. Seks, w różnych wariacjach? Jest. Wyrzutnia rakiet wyjmowana zza pleców niczym królik z kapelusza? Jest... chwila, zaraz, że co?! Witaj w świecie "Dead or Alive".

Niezwykle intensywna sekwencja otwierająca i niezwykle absurdalna sekwencja zamykająca to dwa najlepsze fragmenty filmu. W międzyczasie nie jest źle, ale też nie jest jakoś specjalnie wybitnie. Nie jest to film, który będzie się pamiętać dzięki fascynującym bohaterom czy niezwykłemu scenariuszowi. Jest to film, który będzie się pamiętać dzięki makaronowi wybuchającemu z brzucha człowieka po strzale mu w plecy i tym podobnym scenom. Film jest naładowany ultra-przemocą, mówiąc językiem Burgessa. Pozbawiony jednak zupełnie wydźwięku społecznego, czy jakiegokolwiek innego usprawiedliwienia dla zalewania widzów taką dawką ohydnej wojny gangów. Miike wie co robi, jest więc w tym pewna specyficzna estetyka. Oddziałuje to tak samo jak oglądanie krwawych horrorów gdzie ćwiartują bohaterów na kawałeczki ku uciesze widza. Pokazać dobrą sieczkę też nie jest przecież łatwo.

Z chęcią zobaczę inne filmy tego reżysera jak choćby głośne "Przesłuchanie", co już jest jakąś rekomendacją "Dead or Alive", jednak z zachowaniem nadziei, że Miike pokaże mi coś więcej niż w omawianym filmie.

Ocena:

1 komentarz:

  1. Miike kręci na potęge, ale zdarzają się w jego dorobku arcydzieła. Ze swej strony oprócz "Ôdishon" polecam "Ichi The Killer" oraz nieco mniej znany "Visitor Q".

    OdpowiedzUsuń