wtorek, 14 czerwca 2011

The Tree of Life (2011) reż. Terrence Malick

Tytuł polski: Drzewo życia


Od swojego pełnometrażowego debiutu w 1973 roku przejmującym filmem "Badlands", Malick aż do teraz nakręcił jeszcze jedynie trzy filmy. Każdy z nich był dziełem ustanawiającym standard, któremu żaden inny twórca nie potrafił i nie chciał się podporządkować. Malick zawsze tkwił na swojego rodzaju marginesie, w specyficznej niszy kina zawierającej tylko jego własne filmy. Po "Drzewie życia" na pewno się to nie zmieni, tak samo jak i jego status artystyczny. Daje radę tworzyć widowiskowe filmy z wielkimi nazwiskami na liście płac, które pozostają na wskroś autorskie. Używa do tego unikalnego języka, przekazując swoją uderzającą wizję w najczystszej formie, niezakłóconą podszeptami czy naśladowaniem innych. Robi filmy niezwykle oryginalne, jakich nigdy wcześniej widzowie nie oglądali. Jest to dokładnie to co definiuje wizjonerów kina, czy komuś się to podoba czy nie.

Malick od zawsze tworzył filmy w bardzo zuchwały i jednocześnie subtelny sposób. Większość twórców nie może sobie pozwolić na podobne podejście. Balansowanie na granicy poezji i grafomanii to coś co może zrobić albo zabić twój film. Moim zdaniem tej niebezpiecznej granicy nigdy nie przekroczył, także w swoim piątym filmie.

Dobór tematu zupełnie oburzający: życie. Po prostu. Cóż, powodzenia. Jeśli komuś jednak taki film miałby się udać, to nie widzę dziś lepszego twórcy niż właśnie Malick. Film na pewnym poziomie pokazuje ewolucję życia i choć estetycznie jest bardzo zbliżony do "2001: Odysei kosmicznej" to jest to zupełnie osobiste spojrzenie Malicka na tą kwestię. Tak, porównania do "2001" wydają się dość oczywiste i być może w moich tekstach odwołania do tego filmu powoli stają się nachalne, ale w przypadku "Drzewa życia" nie da się od nich uciec. Niesamowite obrazy w przestrzeni kosmicznej i oddanie relatywności pojęcia czasu mocno łączą ze sobą te dwa dzieła. To co je odróżnia to na pewno inna wrażliwość obu twórców. Kubrick opowiada ewolucję milionów lat jednym słynnym cięciem montażowym. Malick wyraźnie woli się rozmarzyć nad emocjami w zaskakująco przejmującej scenie z dinozaurami przy strumieniu, czy kosmicznymi skałami bezszelestnie rozbijającymi się o spokojnie zawieszoną w przestrzeni planetę. Kubrickowski gnostycyzm "Odysei" przeciwstawiony jest daleko idącemu teizmowi, wszechobecnemu także w poprzednich filmach Malicka.


Kubrick, jako mój swoisty przewodnik po kinematografii, prowadzi mnie również wciąż przez nowe dzieło Malicka. Powiedział on kiedyś: "Ekran jest magicznym medium. Posiada taką moc, że może utrzymywać zainteresowanie, podczas gdy przenosi emocje i nastroje w sposób w jaki każda inna forma sztuki może mieć tylko nadzieję się z nimi zmierzyć." Nagrodzone w tym roku Złotą Palmą "Drzewo życia" udowadnia prawdziwość tego stwierdzenia.

Ten film to nie tylko pięknie sfilmowana przyroda. Co mnie w nim uderzyło to ukazanie dzieciństwa. Ameryka w latach 50-tych, taka w której prawdopodobnie wychowywał się sam Malick, jest bardzo dalekim obrazem od tego czego sam doświadczałem, w zupełnie innych czasach, po drugiej stronie świata. Mimo to idealnie odnalazłem się w historii młodych bohaterów. Reżyser dotyka zupełnie uniwersalnych rzeczy, wspólnych dla ludzi, czy podążając wyznaczonym przeze mnie tematem filmu, wspólnych dla życia. Subiektywizm - pojęcie, które Brad Pitt wyjaśnia swojemu synowi w jednej ze scen - jest bardzo istotny dla sukcesu scen dorastania. Tak jak we wspomnianym "Badlands" widz zatracał się w subiektywnym punkcie widzenia naiwnej Sissy Spacek, tak w "Drzewie życia" dzieciństwo młodego Jacka (Hunter McCracken) objawia się jako subiektywnie trudne. Surowy ojciec, do którego jego chłopcy muszą zwracać się "proszę Pana" i "Ojcze", od początku tyranizuje swoje dzieci. Dopiero późno w filmie postać ojca odzyskuje naszą zakwestionowaną w międzyczasie sympatię, gdzie dostrzegamy jego punkt widzenia i troskę o dobre wychowanie. Zaczynamy wierzyć, że dzieciństwo Jacka może wcale nie było aż takie trudne? Dlaczego? Może dlatego, że subiektywnie każde dzieciństwo jest trudne? Poznawanie i uczenie się świata, wszystkiego od podstaw. Odkrywanie wspólnego języka z innymi ludźmi. Zabawy, testowanie zaufania, miłość i sympatia między rodzeństwem. Odnajdywanie w tym wszystkim Boga. W jednym z dialogów podwójnie pada słowo "Ojciec", tak jakby bohater zwracał się do swojego biologicznego rodzica i w tym samym zawołaniu jednocześnie do swojego Stwórcy. Bóg objawia się nie tylko w werbalnych przemyśleniach. Pani O'Brien (Jessica Chastain) wskazuje na jasne niebo i mówi do swojego malutkiego syna "Widzisz, tam mieszka Bóg". Lecz Malick nie dostrzega Boga gdzieś w oddali, jako abstrakcyjny byt znajdujący się tam gdzie wzrok nie sięga. Dostrzega on go w otaczającym pięknie świata. Czym jest Bóg u Malicka? To powietrzny taniec stada ptaków; wybuchające wulkany, tworzące nowe lądy; promienie słońca nad horyzontem; cykle kwitnącej roślinności; pomarańczowy motyl na trawniku państwa O'Brien... To wszystko tworzy dla niego na ekranie wybitny operator Emmanuel Lubezki, który wykazuje się nieprawdopodobną umiejętnością obserwacji świata, jak i być może trzymającym się wielkich artystów - w niewyjaśniony sposób - szczęściem. Widz ma wątpliwości czy ważka pojawiająca się na kilka sekund w kadrze sceny nad basenem jest przypadkowym objawem tego szczęścia, czy może zamierzonym zabiegiem wspomaganym efektami specjalnymi. Chyba musi być to drugie, ale nie umniejsza to wspaniałej dbałości o detal każdego ujęcia.

Malicka jak mało kogo można nazwać prawdziwym poetą kina. Jego filmy, wybiegające poza tradycyjną narrację, spotykają się z ignorancją i brakiem akceptacji dla jego sposobu wyrażania myśli. Nie można od nich wymagać możliwości dosłownego zinterpretowania na wręcz literacką treść. Nie bez powodu Malick jako medium swojej twórczości posługuje się właśnie kinem. W filmie "Howl"(2010), ukazującym proces sądowy oskarżonego o obsceniczność poematu Allena Ginsberga "Skowyt", profesor Mark Schorer (grany przez Treata Williamsa) jest wypytywany przez oskarżyciela o znaczenie niektórych wersów poematu. Za którymś razem poirytowany Schorer odpowiada: "Nie można przetłumaczyć poezji na prozę, właśnie dlatego jest to poezja".

"Drzewo życia" to kolejny poemat Terrence'a Malicka. Być może najambitniejszy w jego karierze.

Ocena:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz