sobota, 27 marca 2010

Alice in Wonderland (2010) reż. Tim Burton

Tytuł polski: Alicja w Krainie Czarów

"Alicja w Krainie Czarów" jest książką, którą Tim Burton prędzej czy później musiał zekranizować. Ciężko pomyśleć o bardziej trafnym reżyserze, spośród znanych i cenionych twórców współczesnego kina, do przeniesienia powieści Carrolla wraz z jej kontynuacją na duży ekran. Być może jednak wyobraźnia Burtona okazuje się zbyt bujna, jako że film zawodzi już po pierwszym kwadransie.

 Z pierwszych minut filmu orientujemy się, że nie jest on wierną adaptacją literatury. Jest to raczej oryginalna opowieść zainspirowana i stworzona na motywach powieści. Nie żeby było w tym coś złego. W końcu materiału źródłowego nie należy traktować jak dogmatu. Można się wręcz spierać, że sensem adaptacji jest jego twórcza modyfikacja. Rzecz w tym, że film nie sprawdza się bez względu na to z jakiej strony go ugryziemy. Ale po kolei.


Sekwencja otwierająca "Alicję..." jest znakomita. Znajdujemy się jeszcze w świecie realnym, gdzie dziewiętnastoletnia Alicja bierze udział w przyjęciu, o którego charakterze dowiaduje się w międzyczasie. Napotyka tam kilkoro postaci, z którymi prowadzi krótkie i dość dziwne rozmowy. Jest to na tyle interesujące, że nie czuje się potrzeby przyspieszenia akcji do momentu przeniesienia się do Krainy Czarów, który jak wiemy i tak nastąpi. Paradoksalnie, w momencie gdy Alicja w końcu wpada do króliczej nory, wraz z nią w ciemnych odmętach fantastycznego świata i wymuszonych efektach kina 3D znika cały czar bardzo dobrze zapowiadającej się opowieści. Pewnie, Kraina Czarów - tutaj zwana Underland, zamiast Wonderland - jest piękna. Jest jak słodki cukierek, który po krótkim czasie niestety staje się raczej mdły. Ponadto, szczególnie z początku, brakuje tutaj elementu poznania, odkrywania razem z bohaterką. Gdy widzimy fiolkę z napisem "wypij mnie" czy też ciastko proszące "zjedz mnie", wiemy jakie będą skutki podążenia za tymi wytycznymi. Jest to moment, który powinien nas porwać i zachęcić do dalszego poznawania tego nowego miejsca. Powinniśmy tryskać ciekawością burtonowskiego Underlandu i uważnie śledzić każdy krok dziewczyny. To nie działa. Po kilku minutach nie oglądałem filmu, a na niego jedynie patrzyłem.

Kolejne postacie jakie napotykamy przypominają te znane z książek, jednak są obdarte z niezwykłości i nonsensowności ich pierwowzorów. Oczywiście aktorsko nie ma się czego czepiać. Od Mii Wasikowskiej, przez Johnny'ego Deppa, do Heleny Bohnan-Carter i wbrew pozorom najbardziej komicznej Anne Hathaway wszystko jest jak należy. Brakuje tylko historii, która by sprawiła abyśmy się tymi postaciami przejęli. W późniejszym etapie filmu akcja skupia się już wyłącznie na bieganiu, walce i zabijaniu potworów. Scenariusz nie odbiega od schematu hollywoodzkich blockbusterów, choć i pod tym względem ciężko postawić go pomiędzy modelowymi przykładami kina za dwieście milionów dolarów. Pod koniec zeszłego roku był jeden film, który pokazał jak to się robi i został za to wyróżniony dziewięcioma nominacjami do Oscara. Obrazowi Burtona daleko do takiego poziomu opowiadania historii.

"Alicja w Krainie Czarów" jest najsłabszym z filmów Tima Burtona, które oglądałem. Nie ratuje go ani, skądinąd bardzo solidna, ścieżka dźwiękowa Elfmana, ani też kunsztownie zaprojektowana scenografia. Najbardziej boli, że film nie tylko nie potrafi oddać ducha książek Lewisa Carrolla, ale wręcz się z nim zupełnie rozmija. Jest to raczej popowa wariacja na temat przygód Alicji, słowami niebieskiej gąsienicy Absaloma "prawie Alicja". Tym razem, ku mojemu rozczarowaniu, biały królik nie jest godny tego aby za nim podążyć.


Ocena:

2 komentarze:

  1. "Alicja(...)" pozostaje niemożliwym do zekranizowania tekstem kultury. Skutkiem dosłownego przełożenia prozy Carrolla na ekran mogłoby być fantastyczne, ale całkowicie niekomercyjne dzieło. O wiele ciekawiej, moim zdaniem, wyglądałby film twórczo wykorzystujący narosłe wokół Alicji interpretacje i rolę, jaką po dziś dzień odgrywa w kulturze. Jednak koszty produkcji muszą się zwrócić i Burton wyraźnie celuje w najmłodszą widownię.
    Jako dziecko z pewnością wyszedłbym z seansu oczarowany. Najsłabszym filmem Burtona według mnie pozostaje "Big Fish".

    OdpowiedzUsuń
  2. To niestety smutna prawda co piszesz. "Big Fish" to film, którego jakoś wciąż jeszcze nie miałem okazji zobaczyć więc nie uwzględniam go w porównaniu, a po takiej rekomendacji chyba nie prędko się za niego zabiorę ;)

    OdpowiedzUsuń