piątek, 3 lutego 2012

Hugo

This is not The Greatest Film in the World, no. This is just a tribute.

Scorsese w bajkowy sposób opowiada historię początków kina. "Hugo" jest w równym wymiarze filmem o filmach, jak i dramatem małego chłopca poszukującego swojego miejsca w życiu i sensu porządku wydarzeń otaczającego go świata. Spójne pogodzenie ze sobą tych dwóch tematów jest sztuką samą w sobie. Czy jedenaście nominacji do Oscara automatycznie potwierdza, że reżyserowi ta sztuka się udała?

 

Co mi się podobało?

Kocham kino. Głównym celem Scorsese z pewnością było oddanie hołdu wielkiemu wizjonerowi kina jakim niepodważalnie był Georges Méliės. Cel ten został zrealizowany i z tym chyba nikt nie będzie się kłócił. Reżyser przy okazji cytuje wiele klasyków i przypomina widzom o podwalinach kinematografii, bez których nie powstałby ten jak i żaden inny film.

Cudowna oprawa. "Hugo" wyróżnia się zdumiewającą prezentacją audiowizualną. Pociągające superostre zdjęcia nie pozwalają oderwać od siebie wzroku aż do napisów końcowych. Stylizacja i ogólna sztuczność - także poprzez kostiumy i dekoracje - wprowadzają baśniowy klimat i pozwalają zaakceptować brak realizmu. Nieustannie towarzyszy temu wyraziście zaznaczająca swoją obecność, ale nienachalna ścieżka Howarda Shore'a.

 

Co mnie odrzuciło?

3D nonsens. Dla niektórych widzów będzie to bez wątpienia plus, że "Hugo" dość intensywnie wykorzystuje efekty stereoskopowego 3D i robi to w najbardziej efektowny sposób od czasu "Avatara". Oba filmy współdzielą zresztą cameronowską technologię Fusion i to bardzo mocno widać. Jak zwykle jednak 3D mści się na filmie wymuszonymi ujęciami "wyskakiwania" z ekranu i niekiedy wręcz absurdalnie wyglądającymi kadrami, które po usunięciu 3D mogłyby uchodzić za wyjęte z poważnego filmu. Nawet tłumacząc sobie efekciarstwo w "Hugo" jako próbę odniesienia się do twórczości Méliėsa, w końcu pioniera efektów specjalnych, ciężko jest usprawiedliwić cały natłok komputerowej obróbki obrazu i wywołujących zeza trójwymiarowych wabików.

Nierówny. Momentami potrafi zachwycać, by zaraz potem zanudzać. To film, który pozwala swojemu widzowi na drzemkę między lepszymi scenami, które poprzekładane są bezsmakowymi wypełniaczami. Nierzadko to jedynie imponująca koncepcja operatorska podtrzymuje ciężkie powieki widza przed ich całkowitym zamknięciem się.

Film dla wszystkich, film dla nikogo. Reżyser chciał stworzyć dzieło, na każdą grupę wiekową nie czyniąc go ani zbyt dziecinnym ani zbyt dorosłym. Niestety "Hugo" to nie "Gdzie mieszkają dzikie stwory" i poszukiwania złotego środka nie zakończyły się powodzeniem. Mało tego, Scorsese wypowiada się tutaj na temat kina w ogóle, ale chyba nie do końca potrafi postawić się na miejscu zwykłych widzów. Dla znawców film jest zbyt płytki i zbyt wybiórczy, natomiast laicy nie wychwycą i nie zrozumieją większości filmowych odniesień. 

Lukrowany kinematograf. Pomimo, że cała akcja rozgrywa się we Francji i dotyka przede wszystkim osiągnięć wczesnego europejskiego kina to Scorsese na każdym kroku ostentacyjnie gloryfikuje odległy hollywoodzki ideał. Jest to amerykańskie spojrzenie na historię kina, które częściowo dyskredytuje znaczenie wkładu braci Lumière. Nie brakuje też utartych środków opowieści w czysto hollywoodzkim stylu, które są na tyle mało oryginalne i niewyszukane, że można pytać z jakim podręcznikiem w ręku Scorsese reżyserował swój obraz.

 

"Hugo" okazuje się mimo wszystko rozczarowaniem. Jest to film wizualnie wspaniały, ale mdły fabularnie i emocjonalnie. Cóż, jest wart obejrzenia choćby ze względu na samo nazwisko reżysera, ale w moim odczuciu dołącza do boleśnie przewidywalnej "Wyspy tajemnic" jako jeden ze słabszych obrazów tego autora.


Tytuł polski: Hugo i jego wynalazek

2011, reż. Martin Scorsese, scen. John Logan na podstawie książki Briana Selznicka

wyst. Ben Kingsley, Sacha Baron Cohen, Asa Butterfield, Chloë Grace Moretz, Emily Mortimer, Christopher Lee, Ray Winstone, Helen McCrory

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz