niedziela, 8 stycznia 2012

The Twilight Saga: Breaking Dawn - Part 1

Blady świt
Kolejny powrót do miasteczka Forks, czyli kontynuacja historii trójkąta miłosnego między bladą dziewczyną ze szkolnej ławki, szlachetnym wampirem o posągowej urodzie i nieokiełznanym wilczurem, który tym razem obnaża swój umięśniony tors już w pierwszej scenie filmu. Czy czwarta część w końcu okazała się prawdziwym świtem dla serii?


Co mi się podobało?

Powrót do intymności. Oryginalny "Zmierzch" był bardziej filmem o szkolnym zauroczeniu niż o odwiecznym konflikcie między wilkołakami i wampirami. Kolejne filmy dodawały nowe postacie i powiększały skalę problemu, aż do zamykającej "Zaćmienie" sporej potyczki na śmierć i życie między kilkoma grupami. Zrobiło się nie tylko międzymiastowo, a międzynarodowo czy wręcz międzykontynentalnie. Zdawałoby się, że kolejna część sagi będzie już globalną wojną. Tymczasem wszystko rozgrywa się znów między Bellą, Edwardem i Jacobem w ich małym amerykańskim miasteczku. W końcu kogo obchodzi co robią Włosi?

Dziecko Rosemary. Zdecydowanie najlepsza scena filmu to scena porodu. "Przed świtem" warto zobaczyć choćby dla tej jednej sceny. Jest brutalna, intensywna, odrażająca, nawet psychodeliczna. Ten dość niesamowicie sfilmowany moment to najbliżej jak seria "Zmierzchu" kiedykolwiek znalazła się kina artystycznego oraz kategorii wiekowej R.


Co mnie odrzuciło?

Syndrom pierwszej części ostatniej części. Szczególnie w pierwszej godzinie odczuwa się okropne dłużyzny. Melissa Rosenberg w swoim scenariuszu parafrazuje każdy dialog i rozwałkowuje fabułę szeregiem zbędnych scen-wypełniaczy. Przypomina się "Harry Potter 7.1", w którym po prostu nic się nie działo. "Przed świtem" przetrzymuje widzów z posunięciem akcji do przodu. To bardziej uklepanie gruntu, na którym seria zakończy się piątym filmem w kolejności. Pozostaje mieć nadzieję, że "Przed świtem 2" usprawiedliwi słuszność dzielenia książki na dwie części tak jak zrobił to właśnie ostatni "Harry Potter".

Jest miałko. Film traci w stosunku do "Zaćmienia" na drapieżności. Dialogi są jak zawsze słabe, ale tym razem już nie ukrywa się tego pod osłoną autoironii co zaskakująco udało się poprzedniemu filmowi. Sceny walk znów nijakie, a noc poślubna tylko w domyśle.

Same ol' shit. To wciąż tylko "Zmierzch" gdzie Bella wzdycha do Edwarda, Edward wzdycha do Belli a Jacob się rozbiera i robi skąśne uwagi. To już było serwowane trzy razy, poprosimy coś nowego.

"Przed świtem" zrobił na mnie wrażenie tylko jedną sceną, podczas gdy jego poprzednika w całości oglądało mi się całkiem nieźle. Wierzę jednak w kunszt Billa Condona (w końcu nie byle kogo) i z umiarkowanym optymizmem czekam na konkluzję sagi, na którą być może reżyser zachował najlepsze pomysły.


Tytuł polski: Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1
2011, reż. Bill Condon, scen. Melissa Rosenberg na podstawie powieści Stephenie Meyer

wyst. Kristen Stewart, Robert Pattinson, Taylor Lautner, Billy Burke

1 komentarz:

  1. Gratuluję pierwszej noworocznej recenzji!!!!
    Jak zwykle trafiłeś w samo sedno.
    Film obejrzałam z czystej ciekawości; pierwsze, co mnie uderzyło to goła klata Jakuba, następnie ślub w stylu "cindirella" i noc poślubna, która była chyba jakimś żartem (wszędzie puch z poduszek i połamane deski łóżka), heh, no nie tego się spodziewałam, po przeczytaniu zapowiedzi do filmu.
    Nieważne, przecież i tak każdy (w tym ja) pójdzie na ostatnią część ostatniej części, nie wypada zrobić inaczej.

    OdpowiedzUsuń