piątek, 11 lutego 2011

The Kids Are All Right (2010) reż. Lisa Cholodenko

Tytuł polski: Wszystko w porządku

Przedoskarowa gorączka, jak prawie nigdy, szaleje w polskich kinach. Przy odrobinie szczęścia w postaci ewentualnych przedpremierowych pokazów "The Fighter", w tym roku nasi kinomani od niepamiętnych czasów być może zobaczą wszystkie nominowane w głównej kategorii filmy. Jednym z nich jest komediowy underdog "The Kids Are All Right". Czy jednak na pewno w tym filmie wszystko jest w porządku?

Każda szczęśliwa amerykańska rodzina potrzebuje dwójki dzieci, matkę i... matkę. Tak nowoczesny model dostajemy w nowym filmie Lisy Cholodenko, która swoich bohaterów umieszcza w przypominającej nieco "American Beauty" kalifornijskiej średniej klasie. Nic (Annette Bening) i Jules (Julianne Moore) są pełnym sprzeciwieństw, choć zgranym małżeństwem. Obie urodziły dzieci z nasienia anonimowego dawcy. Kiedy Joni (Mia Wasikowska) kończy osiemnastkę, za namową młodszego brata Lasera (Josh Hutcherson) kontaktuje się, poprzez bank spermy, z ich biologicznym ojcem. W statyczne życie całej rodziny wkracza Paul (Mark Ruffalo), swobodnie prowadzący się właściciel restauracji.

Film jest z założenia komedią, dlatego też dość lekko podchodzi do pewnych sytuacji. Mało tego, potrafi być prawdziwie śmieszny, z wątkiem ogrodnika będącym tu sztandarowym przykładem umiejętności rozładowania napięcia. Najśmieszniejsza komedia byłaby niczym, gdyby nie dotykała poważnych spraw. Można sobie przypomnieć dzieła o tak ciężkiej tematyce jak Holocaust ("Życie jest piękne") czy zimna wojna ("Dr. Strangelove"). "Wszystko w porządku" swoją nominację do Oscara zawdzięcza natomiast zupełnie prozaicznemu dramatowi codziennego życia. Dotyka zwykłych problemów ludzkich relacji i pokazuje to lepiej niż poprawnie. Umiejętnie przemawia do widza jako po prostu do człowieka z uczuciami i własnymi problemami.

W rezultacie film dobrze się ogląda bez względu na to czy jest się znawcą kina, jego wielbicielem czy okazjonalnym widzem. Niemały w tym udział znakomitej obsady. Moore i Bening tworzą świetny ekranowy duet, jakby bez wysiłku odzwierciedlając dwa wyraźne charaktery, które doszły do standardowego dla każdej pary małżeńskiego kryzysu. Zarówno Wasikowska jak i Hutcherson wybornie spisują się jako typowe rodzeństwo nietypowej rodziny. Choć na mnie największe wrażenie zrobił jednak, mistrz drugiego planu, Mark Ruffalo, dający wspaniły popis aktorstwa, w którymś już z kolei filmie w przeciągu ostatnich kilku lat.

Żeby za bardzo nie słodzić, w końcu przejdę do tego co jest mimo wszystko małym rozczarowaniem filmu. Zaskakująco jest to scenariusz. Wielką przesadą byłoby powiedzieć, że jest słaby. To nieprawda. Niestety nie jest też najmocniejszą stroną filmu. Nie zawiera rażąco złych fragmentów, ale ogólne odczucie pozostawia sporo niedosytu. "Wszystko w porządku" ogląda się jakby mógł być napisany przez każdego z bardziej ogarniętych hollywoodzkich scenarzystów. Nasuwają mi się na myśl porównania do debiutanckiego obrazu Cholodenko "High Art". Film w wysublimowany sposób ukazujący tworzenie się dzieła sztuki w nieokiełznanych warunkach, gdzie młoda dziewczyna na początku obiecującej kariery trochę przypadkowo odnajduje się pośrodku grupy hipsterów. "High Art" był prawdziwym wyrażeniem się wewnętrznego twórcy; projekcją artysty. "Wszystko w porządku" jest poukładany, ustawiony, zaplanowany. Brak w nim swobody, artystycznego luzu "High Art", który także można było odczuć u oskarowych scenariuszowych zwycięzców jak "Mała Miss", "Bezdroża" i "Juno".

Drugie odniesienie do "High Art" o jakim pomyślałem, już nie w ramach krytyki, bardziej spostrzeżenia, to zwrócenie uwagi na biseksualność ludzkiej natury. Oba obrazy traktują bardziej lub mniej o homoerotycznych związkach, ale bez definiowania granicy emocjonalnych odczuć swoich bohaterów. Zupełnie "niechcący" zadają pytanie co jest normą i czy w ogóle coś na tyle skomplikowanego da się unormować.

"Wszystko w porządku" nie jest filmem, za który można by umrzeć. Jest zbyt ciasno skonstruowany, w rękach słabszego reżysera mógłby wyjść wręcz sztampowo. Pomimo niedostatecznego efektu "A" (*nieoficjalnie przeze mnie opatentowanego) jest jednak na pewno godny zobaczenia. Kończąc tak jak zacząłem, w odniesieniu do zbliżającego się rozdania nagród, filmowi Lisy Cholodenko jest dość daleko do niektórych kontrkandydatów. Obecność w tym gronie jest mimo to całkiem zrozumiała.

Ocena:

1 komentarz:

  1. High Art wciąż przede mną, ale widzę u niej chęć podejmowania kwestii seksualności. Sporo się ostatnio kręci o związkach homo lub z nimi w tle.

    OdpowiedzUsuń