czwartek, 20 maja 2010

A Single Man (2009) reż. Tom Ford

Tytuł polski: Samotny Mężczyzna

Jest połowa 2010 roku, a w polskich kinach wciąż oglądamy filmy z roku zeszłego. Wielomiesięczne opóźnienia polskich premier (lub ich brak) względem zachodniego świata cały czas są bolączką tutejszych kinomanów, a przynajmniej tych którym nie odpowiada ściąganie najnowszych produkcji filmowych z internetu. Jak to jednak mówią, lepiej późno niż wcale i tak Gutek wprowadza do naszych kin "Samotnego Mężczyznę", będącego debiutem reżyserskim znanego projektanta mody Toma Forda.

Ostatnimi czasy kino pokazuje, że to właśnie nowi twórcy zaczynają przejmować nad nim kontrolę. Starzy wyjadacze już nie zachwycają tak jak kiedyś, oceniając choćby po tegorocznych dokonaniach Burtona czy Scorsese. Natomiast pojawiające się nowe nazwiska takie jak Duncan Jones (!), Marc Webb, Scott Cooper czy nawet Neil Bloomkamp niosą ze sobą krzepiący powiew świeżości. Zapewne jakiś krytyk filmowy zdefiniuje cały trend, okrzyknie nową falą lub czymś podobnym. Moim celem jest tylko wyrażenie zachwytu nad niewiarygodnym dziełem Forda.

Scenariusz oparty na powieści Christophera Isherwooda przedstawia jeden dzień z życia angielskiego profesora George'a Falconera, wykładającego na kalifornijskim uniwersytecie w 1962 roku. Kilka miesięcy wcześniej, w wypadku samochodowym zginął jego życiowy partner Jim. Wciąż nie pogodzony z tym wydarzeniem, George nie widząc przyszłości dla siebie jak i społeczeństwa, w którym żyje postanawia popełnić samobójstwo.

Film jest wizualnie przepiękny. Każde ujęcie misternie obmyślane, wyważone, wysmakowane. Niezwykła manipulacja barwami zaskakuje i zachwyca. Można by zarzucić, że jest sztuczny i przestylizowany, ale moim zdaniem jest to wręcz jego atut. Wspaniałej prezentacji dopełnia wybitna oprawa muzyczna Korzeniowskiego wraz z dodatkowymi fragmentami Shigeru Umebayashiego (znakomity motyw Carlosa).

Jednak chyba największy rozgłos "Samotny Mężczyzna" uzyskał dzięki wybitnej roli Colina Firtha. Aktor przekracza tutaj wyżyny swoich umiejętności dając niesamowite wystąpienie. Nie potrzebuje do tego intensywnej charakteryzacji czy też naśladownictwa. Tworzy postać bardzo subtelnie, naturalnie. Wychodzi z własnej skóry, aby poruszyć widza co udaje mu się dosłownie w każdej scenie. Aktorstwo opiera się na niuansach i elementach nie do zbadania, nie da się go zmierzyć, czy zamknąć w ramy poprawności. Ciężko niekiedy porównywać ze sobą poszczególne role dlatego nie chcę wydawać osądów, ale wrażenie jakie wywarł na mnie Firth mocno przebija - skądinąd znakomitą - rolę Bridgesa z oscarowego "Crazy Heart". Oczywiście jest to czysto subiektywne odczucie.

"Samotny Mężczyzna" był dla mnie najbardziej widowiskowym doświadczeniem filmowym w tym roku. Nie ma elementu, którego mógłbym się przyczepić. Czy to dialogi, historia, jak i wspomniana oprawa audiowizualna, aż po świetnie odegrane postacie (nie tylko Firth, reszta obsady także świetnie) i balansującą na granicy sztuczności reżyserię. Wszystko to tworzy wysublimowane dzieło, opowiadające o miłości, stracie, strachu, miejscu w życiu i społeczeństwie. Filmowe życzenie na 2010: niech ktoś spróbuje to przebić.

Ocena:

4 komentarze:

  1. Mam zamiar zobaczyć, na razie nie widziałem złego słowa o tym filmie.

    OdpowiedzUsuń
  2. nareszcie :)
    recenzja rownie wysmakowana jak film ;) bylo mi milo obejrzec go w Waszym towarzystwie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cała przyjemność po mojej stronie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawa, zaskakująco lekka, artystowska gejowska fantasmagoria. Ma swój urok.

    OdpowiedzUsuń