wtorek, 4 maja 2010

Ondine (2009) reż. Neil Jordan

Tytuł polski: Ondine

Pewnego dnia, niespodziewanie, irlandzki rybak Syracuse (Farrell) wyławia z morza młodą, piękną dziewczynę (Bachleda). Nie wiadomo jak się nazywa, skąd się wzięła, co ją spotkało. Jest jedną wielką tajemnicą. Syracuse udostępnia jej domek na plaży starając się jej pomóc i poukładać niecodzienną sytuację. Jego mała córka Annie przypisuje do dziewczyny legendę o selkie, stworzeniu z morza na wzór syreny.

Najnowszy film Neila Jordana to u podstaw historia miłosna z dość niecodziennie dobraną parą kochanków. W końcu nie tak często łapie się w rybackie sieci syrenę. Całość opowiedziana jest w tajemniczy, mistyczny, magiczny sposób. Niezwykła atmosfera stworzona już w pierwszych minutach, towarzyszyć będzie widzom do samego końca. Nie będę się powstrzymywać przed odważnymi stwierdzeniami i od razu przyznam, że filmem jestem raczej zachwycony.


Wciągający scenariusz zabiera widza do dość wyobcowanej Irlandii. Cóż, nie wiem czy Irlandia faktycznie tak wygląda, ale w kinie zazwyczaj jest prezentowana bardzo podobnie. Małe portowe miasteczka; rybacy zbierający się w pubach; ksiądz miejscowej parafii; iście mitologiczny klimat i wyjątkowy irlandzki akcent. Wszystko to pojawia się w "Ondine". Jest tłem do zaprezentowania mistrzowsko opowiedzianej historii. A nie jest to tylko historia chłopak spotyka dziewczynę. Jordan przy okazji porusza problemy alkoholizmu, wiary, rodzicielskiej miłości. Robi to z wielkim wyczuciem, tak że wszystkie elementy układają się idealnie w większą całość bez cienia nachalności.

Na pewno bardzo pomaga wysokiej klasy aktorstwo. Charyzmatyczny Farrell nie razi blaskiem międzynarodowej gwiazdy. Nie ma w nim krzty pretensjonalności. Znakomicie wypada zarówno w scenach ze swoją życiową partnerką Alicją Bachledą, jak i na spowiedzi skonfrontowany ze Stephenem Rea, czy też w końcu w momentach ukazujących relacje z córką. Przy okazji nie mogę nie wspomnieć o wyśmienitym występie, debiutującej na dużym ekranie Alison Barry.

Tak bardzo jak "Ondine" jest filmem zwyczajnie pięknym, wysmakowanym, wyważonym i nad wyraz czarującym, miałem obawy co do końcówki. Bałem się, tego że Jordan idąc w stronę baśni w pewnym momencie przesadzi, natomiast jeśli wybierze drogę prozaicznej, szczerej prawdy to będzie duża szansa na to, że subtelna magia filmu gdzieś odleci w momencie odkrycia przed widzem o co w zasadzie chodzi. "Ondine" jest na szczęście filmem bardzo przemyślanym, a reżyser/scenarzysta świetnie zdaje sobie sprawę z groźby spłycenia całego dzieła odzierając go brutalnie z całej tajemniczości jaką budował przez niespełna dwie godziny. Oczywiście nie zdradzę absolutnie nic z tego jak Jordan wybrnął z dość niekomfortowej pozycji odpowiedzenia widzowi na pytanie, kim właściwie jest dziewczyna, na którą wołają Ondine. Zrobił to jednak we wspaniałym stylu sprawiając, że film na długo pozostanie w pamięci.

Ocena:

2 komentarze:

  1. Pomimo dziwnej niekonsekwencji jaka się pojawia w postaci granej przez Alison Barry (świetny debiut) film bardzo dobry ze świetnie skonstruowanym zakończeniem.
    Kto mi wyjaśni dlaczego w zachodnich produkcjach nasi aktorzy potrafią grać a w polskich nie ?! Alicja naprawdę świetna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma niekonsekwencji, po prostu nie zczaiłeś tego motywu ;)

    OdpowiedzUsuń