piątek, 29 lipca 2011

Monsters (2010) reż. Gareth Edwards

Tytuł polski: Strefa X

Inwazja obcych to jeden z ulubionych motywów kina science fiction. Nie trzeba sięgać daleko w pamięć, aby od razu z głowy wyciągnąć jakiś film o tej tematyce. Dobrze pamiętamy - choć może wolelibyśmy zapomnieć - tegoroczną "Bitwę o Los Angeles". Tamten film akurat nie dostarczył widzom pozytywnych wrażeń, ale bez trudu nawet w całkiem nowym kinie znaleźć można dla niego solidnie zrealizowaną przeciwwagę. Podczas gdy kolejne blockbustery prześcigają się w atakowaniu efektami komputerowymi, niesztampowym podejściem do tematu starcia ludzi z obcymi wykazuje się "Strefa X", debiutującego na wielkim ekranie reżysera, Garetha Edwardsa.

Andrew (Scoot McNairy) jest fotoreporterem, który dostaje od swojego szefa dodatkowe zadanie. Postawiony w sytuacji bez wyboru ma zająć się córką pracodawcy i zadbać o jej bezpieczny powrót z Meksyku do Stanów. Szybko okazuje się to bardziej kłopotliwe niż Andrew początkowo zakładał, jako że wskutek niefortunnych zdarzeń będą oni musieli przekroczyć zamkniętą strefę oddzielającą oba państwa. Strefę, na terenie której obcy z kosmosu urządzili sobie nowy dom.

"Strefa X" opiera się przede wszystkim na relacjach pomiędzy parą bohaterów. Żadne z nich nie wydaje się zadowolone z zaistniałej sytuacji. Jemu zależy na udokumentowaniu tego, po co pojechał do Meksyku i zgarnięciu za to wypłaty. Podporządkowuje się okrutnej rzeczywistości, gdzie za fotografię dziecka zabitego przez "potwory" dostałby pięćdziesiąt tysięcy dolarów. "Wiesz ile dostaję za zdjęcie szczęśliwego dziecka? Nic." - tłumaczy dziewczynie z pewnym rozgoryczeniem, ale bez większych emocji. Ona (Whitney Able), z pozoru beztroska, młodziutka blondynka, z dala od domu. Pobyt w Meksyku wydaje się wakacyjnym kaprysem, łatwo wyczuć jednak życiowe zagubienie bohaterki. Tak jakby dopiero teraz, przed podjęciem ostatecznej decyzji o ślubie z czekającym na nią w Stanach narzeczonym, miała zakwestionować własne wybory i podjąć próbę odnalezienia tego czego jej brakuje.

Ich życiowe ścieżki przecinają się w istotnym dla obojga czasie i choć można by przypuszczać, że inwazja kosmitów nie jest dobrym czasem na romans, to jednak mało rzeczy tak zbliża do siebie ludzi, jak wspólne przeżycia w skrajnych warunkach. Śmierć i zniszczenie, którymi usłana jest niebezpieczna trasa, na swój sposób tworzą silną więź pomiędzy Andrew i Sam. Bardziej niż film o potworach, jest to film o miłości. Niebanalnej, rodzącej się z refleksji towarzyszących bohaterom w obliczu zagrożenia. Edwards przedstawia to w bardzo subtelnym stylu. Film nigdy nie poddaje się dynamicznej akcji, a kulminacyjne sceny są zaskakująco spokojne, a mimo to poruszające. Finał pozostawia widza z kłującą serce niepewnością.

Pomimo "garażowych" efektów specjalnych Edwardsowi udało się wykreować bezpretensjonalną wizję znajomej rzeczywistości zaburzonej obecnością nieznanych istot. Nakręcił on autorskie postapokaliptyczne sci-fi z wielkim wyczuciem, nie spłycając go do walk na lasery. Nawet, skądinąd świetny, "Dystrykt 9" zatracał się w pokazywaniu wymiany ognia między wszystkim co pojawiało się w kadrze, spychając nieco na dalszy plan, budowaną przez kilkadziesiąt minut, psychologię bohatera. "Strefa X" natomiast opiera swoją dramaturgię wokół spotkania dwojga ludzi. Doświadcza ich i poddaje próbie, a w widzów celnie uderza autentycznymi emocjami swoich bohaterów. Jest to ambitny niskobudżetowy film, podparty dwiema solidnymi rolami aktorskimi. Nie poddając się mainstreamowi osiąga poziom do jakiego każdy film science fiction powinien aspirować.

Ocena:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz