środa, 8 czerwca 2011

Melancholia (2011) reż. Lars von Trier

Tytuł polski: Melancholia

Nowy film kontrowersyjnego Duńczyka porusza temat bliski chyba każdemu myślącemu człowiekowi. Przemyślenia i zachowanie wobec przewidywanej katastrofy. Nadchodząca zagłada w "Melancholii" jest totalna. Koniec świata zbliża się z każdą chwilą i jest nieunikniony.

Rozpoczynające film sceny nie pozostawiają żadnych złudzeń. Puszczone w ultra spowolnionym tempie, pięknie skadrowane ujęcia ujawniają finał historii. Ziemia zostanie zniszczona przez planetę-wędrowca, jakże trafnie nazwaną Melancholią.

Justine (Kirsten Dunst) właśnie wzięła ślub z Michaelem (Alexander Skarsgård). Przybywają spóźnieni do posiadłości, w której siostra panny młodej Claire (Charlotte Gainsbourg) i jej mąż John (Kiefer Sutherland) urządzają przyjęcie weselne dla pokaźnego grona gości. Z pozoru radosna sytuacja przełamywana jest kłótniami rodziców Justine, wyrachowaniem jej szefa, pragnącego za wszelką cenę wydobyć od niej hasło reklamowe, spięciami z siostrą i stopniowym odsłanianiem głębokiej depresji w jakiej się pogrąża. Zbliżająca się Melancholia napędza ponury stan umysłu dziewczyny, która zdaje się nie przejmować losem całej ludzkości. Przeciwnie do Claire, która okazuje fobię wobec pędzącego w kierunku Ziemi z prędkością 100 tysięcy km/h błękitnego giganta.

To co jest koszmarem dla Claire, staje się zupełnie pozytywnie ekscytujące dla Johna, interesującego się (prywatnie czy zawodowo?) astrofizyką. Wraz z ich małym synem planuje obserwować moment przewidywanego ominięcia Ziemi przez niszczycielską planetę. Każdy z bohaterów inaczej reaguje na niepewne spotkanie się z losem.

Atmosfera filmu wprowadza niepokój i uczucie oczekiwania nadejścia końca. Von Trier sprawnie gra na uczuciach widza opierając swoje dzieło na dwóch głównych punktach kulminacyjnych. Ciekawe też jest jak różni ludzie będą film odbierać. Z którą z postaci się utożsamią? Do kogo przemówi zachwiany racjonalizm Johna, a do kogo mistyczna fascynacja Justine niosącym śmierć ciałem niebieskim?

"Melancholia" jest filmem dalekim od dosłowności, nawet pomimo swoich żywych, często naturalistycznych zdjęć. W odróżnieniu od "Antychrysta", poprzedniego dokonania reżysera, symbolika tutaj nie wydaje mi się już tak pusta i efekciarska. Nie należy się tu spodziewać jakiegoś myślowego przełomu, główne motywy film są raczej oczywiste. Opowiedziane pięknym językiem kina zdają się jednak nieść ze sobą odpowiednią wagę.

Wizyjna sekwencja otwierająca film wypełniona jest wspaniale skomponowanymi obrazami. Pojawia się ujęcie z padającym koniem. Moje zupełnie luźne skojarzenia prowadzą do upadku natury - odniesienie do dekonstrukcji czy może lepiej dezintegracji całego świata. Fragment z Claire idącą przez pole golfowe ze swoim synem na rękach i rozpaczą na twarzy przywołuje motyw wyjęty z sennego koszmaru. Każdy miał kiedyś tego typu senne doświadczenie, gdzie goni nas morderca, potwór, ogólnie cokolwiek nam zagrażającego, a my możemy tylko biec w miejscu. Okropne uczucie strachu i bezradności, przed laty bardzo zmyślnie zilustrowane przez Wesa Cravena sceną w oryginalnym "Koszmarze..." powraca u von Triera. Claire próbuje uciekać przed zagładą, ale jest to niemożliwe. Grzęźnie w gruncie, co jest ziszczeniem się jej najgorszego koszmaru. Justine, w sukni ślubnej, krocząca ku zbliżającej się planecie, jakby chciała się w niej pogrążyć, połączyć się z Melancholią i we wręcz buddyjskim tonie rozpłynąć się w niebycie. Oplatają ją jednak pnącza otaczającej roślinności, skutecznie utrudniając osiągnięcie celu. To już może zupełnie mój interpretacyjny skok na głęboką wodą, ale pierwsze co mi wpadło do głowy to Buñuel i dosłowne, wizualne przywiązanie bohatera do ciężaru społeczno kulturowego, który za sobą ciągnie. Tutaj, powstrzymującym Justine czynnikiem może być między innymi choćby węzeł małżeński, co ma sens w kontekście pierwszej części filmu.

No i napomknę jeszcze tylko o jednym z bardziej frapujących szczegółów pojawiających się w filmie. Jest to niewielki, ale jednak spoiler, więc zalecam przeskoczenie do następnego akapitu, tym którzy nie widzieli jeszcze filmu. Chodzi o dołek golfowy. Nie byle jaki, a dołek z numerem dziewiętnaście. Jest już właśnie w pierwszych scenach filmu, ale zwróciłem na niego uwagę dopiero, gdy pojawił się drugi raz pod sam koniec. Jest on zwiastunem upadku racjonalizmu, nauki, zaufania w precyzję liczb. Ma to swoje przełożenie w zachowaniu Johna, najbardziej racjonalnej w filmie postaci, który po odkryciu prawdy postępuje rażąco irracjonalnie.

Jest to jeden z najbardziej interesujących dramatów katastroficznych jakie widziałem. Nie tylko nie zatrzymuje się przed zrobieniem ostatecznego kroku i dosłownym ukazaniem zniszczenia wszelkiego życia na Ziemi, ale robi to podając jednocześnie psychologiczną analizę ludzkich zachowań. Obu tych rzeczy brakuje większości filmów aspirujących do miana mega katastroficznych. Przeważnie są raczej mega katastrofalne. "Melancholia" to godna polecenia, zalatująca dekadencją, antylaurka dla świata. Requiem dla życia na Ziemi, można rzec.

Ocena:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz