środa, 8 grudnia 2010

Fantasia (1940) reż. różni*

Tytuł polski: Fantazja


*James Algar, Samuel Armstrong, Ford Beebe, Norman Ferguson, Jim Handley, T. Hee, Wilfred Jackson, Hamilton Luske, Bill Roberts, Paul Satterfield, Ben Sharpsteen


Dzisiaj w kinie nie ogląda się już filmów animowanych. Teraz lecą tylko "bajki", których synonimami są kolejne sequele "Shreka" czy inne zjawiska pogodowe. Trójwymiar i sitcom'owe poczucie humoru zredefiniowały amerykańską animację, tak że ta klasyczna niemal w ogóle zniknęła. Tym bardziej nie można zapominać o ważnych osiągnięciach dla rozwoju kinematografii, bez których nie istniały by dzisiejsze kreskówki. Takim osiągnięciem jest "Fantasia", audiowizualne arcydzieło, oczywiście wyprodukowane w studiu Disneya.


Z komercyjnego punktu widzenia "Fantasia" to - głównie z dzisiejszej perspektywy - samobójstwo. Siedemdziesięcioletni film, bez dialogów, wypełniony (na pewno nudną!) muzyką poważną. Najbliższe skojarzenie filmowe jakie przychodziło mi do głowy podczas oglądania to "2001: Odyseja kosmiczna" Kubricka - całkiem możliwie najwybitniejsze dzieło kina w ogóle. Nie chodzi tylko o wykorzystanie wielkich utworów muzyki klasycznej w obu przypadkach. W każdym z tych filmów odczuwa się jakąś wzniosłość, dostojeństwo. Wykraczają poza opowiadanie historii tworząc dla widza kompleksowe doświadczenia dla zmysłów wzroku i słuchu.

"Fantasia" wcale nie skrywa swojej odmienności. Nie ma w niej jednolitości wspomnianego "2001". Jest bardzo wyraźnie podzielona na osiem animowanych segmentów, z których każdy poprzedzany jest wstępem narratora. W połowie Deems Taylor zarządza nawet piętnastominutowy antrakt, a na ekranie wyświetlana jest plansza tytułowa. Jest to także jedyny moment kiedy pojawiają się jakiekolwiek napisy, jako że film nie posiada czołówki ani końcowej listy płac.

Czym w takim razie jest "Fantasia"? Najprościej ujmując to właśnie zestaw animacji ilustrujących muzykę. Rozpoczyna się utworem Bacha "Toccata i fuga d-moll", gdzie z początku obserwujemy grającą orkiestrę, dyrygowaną przez Leopolda Stokowskiego, a właściwa animacja (na ile to trochę nietrafione określenie) wchodzi dopiero po kilku minutach. Kolejnym segmentem jest urocza animacja do "Dziadka do orzechów" Czajkowskiego. Trzeci z kolei krótki film to prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalny fragment całego projektu. Kultowa Myszka Mickey jako "Uczeń czarnoksiężnika" do muzyki Dukasa. Jest to segment najbardziej linearny, ze zwartą historią. Wyróżnia się również niezwykle żywą animacją wody i niesamowitym widokiem wymiany uścisków rąk miedzym Mickey'm i Stokowskim na samym końcu. Dalej obserwujemy zagładę dinozaurów przy dźwiękach "Święta wiosny" Strawińskiego; mitologiczny świat starożytnej Grecji, wypełniony sielanką i... umm, rozpustą VI symfonii Beethovena; niedorzeczny "Taniec godzin" z "La Giocondy" Ponchielli'ego; demoniczną "Noc na Łysej Górze" Mussorgsky'ego, aby skończyć mocno kontrastującym się Schubertem, z jego "Ave Maria".

Dziś kiedy w kinie widzieliśmy już, jeśli nie wszystko to bardzo, bardzo dużo, "Fantasia" przeciwstawiając się wszechogarniającej kulturze remiksu objawia się zaskakująco świeża. To film, który przetrwał próbę czasu bez ani jednej skazy. Piękny. Niepowtarzalny.

Ocena:

2 komentarze:

  1. Nie tak dawno słuchałem "Święta wiosny" pod batutą Simona Rattle. Do pokoju wchodzi znajoma i mówi: "Oj, przecież to z tej bajki o dinozaurach!". Czy Disney rozwija wrażliwość i fantazję, czy wręcz przeciwnie - niepotrzebnie ją ogranicza?

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, nie sposób nie odnieść mi się do znakomitej sceny z "Zapaśnika" gdzie Marisa Tomei cytuje Biblię, po czym tłumaczy zdezorientowanemu Rourke'owi, że to przecież z "Pasji" Mela Gibsona!

    OdpowiedzUsuń