sobota, 18 grudnia 2010

Harry Potter and the Deathly Hallows: Part 1 (2010) reż. David Yates, Ben Hibon

Tytuł polski: Harry Potter i insygnia śmierci: Część I



Seria przygód młodocianego czarodzieja, jak (prawie) każda seria filmowa widziała swoje lepsze i gorsze czasy. Przez niespełna dekadę obserwowaliśmy jej wzloty ("Więzień Azkabanu" Cuaróna) jak i upadki ("Czara Ognia", o zgrozo). Drugi ze wspomnianych filmów na tyle mnie odrzucił, że następnego w kolejności w ogóle nie obejrzałem. Po okresie przerwy, który ze średnim skutkiem zatarł złe wrażenia po "Czarze Ognia", udało się zmęczyć raczej nudnawego "Księcia Półkrwi" i tak dobiliśmy do najnowszego filmu Davida Yatesa, zupełnie bezsensownie rozbitego na dwie części. Pomimo tego typu zabiegu film nawet da się oglądać. Zaraz po poprawnie przygodowym filmie Alfonso Cuaróna, "Harry Potter 7" jest drugim najlepszym filmem w serii... nie żeby miał jakąś wielką konkurencję.


Zapamiętanie imion większości bohaterów poza Harry, Hermiona i Ron graniczy z cudem więc nie będę udawał, że jestem świetnie zorientowany w fabule. W każdym razie chodzi mniej więcej o to, że Ralph Fiennes chce śmierci Daniela Radcliffe'a. Musi zabić go osobiście, najwyraźniej z powodu własnej samolubności. Nie może jednak użyć do tego swojej różdżki, bo jego czary-mary są dokładnym przeciwieństwem fajerwerków Harry'ego i nic by mu się nie stało. Musi znaleźć więc jakąś super mega różdżkę, żeby dała radę obrócić biednego okularnika w pył. Nie wiem dlaczego nie może po prostu użyć pistoletu, no ale na pewno jest na to jakieś wytłumaczenie. Tymczasem naszemu już nie tak małemu czarodziejowi, w niebezpiecznych podróżach jak zawsze pomagają śliczna Emma Watson i Rupert Grint, który wyraźnie zrobił dobry pożytek z karnetu na Hogwarcką siłownię.

"Insygnia śmierci" wykruszają się nieco z utartego schematu reszty serii. Do tej pory w zasadzie każdy film, niczym kolejny sezon serialu telewizyjnego dla nastolatków, zaczynał się nowym rokiem szkolnym, podczas którego Harry miał więcej przygód niż byle Mugol zdąży doświadczyć w całym życiu. Sytuacja zrobiła się na tyle niewesoła, że kwestie edukacji odeszły w zapomnienie. Liczy się tylko powstrzymanie Voldemorta. No i tutaj pojawiają się tytułowe "insygnia", które mają pomóc Voldemortowi zabić Harry'ego. Czym są dowiadujemy się z krótkiej animacji, filmu wewnątrz filmu. Jest to przy okazji fragment, w którym "HP7" w końcu lśni. Z drugiej strony można mu zarzucić to samo co w zasadzie całości 146-minutowego obrazu: ładny, ale banalny pod względem treści.

To w czym "Insygnia śmierci" nie odstają od swoich poprzedników to wciąż do bólu uparte kopiowanie motywów z "Władcy pierścieni". Harry i Ron na zmianę noszący na szyi magiczną błyskotkę - nasienie zła, wpływające negatywnie na ich zachowanie - której nie da się zniszczyć konwencjonalną bronią. Brzmi znajomo? Brakuje także zmian względem drętwej treści książki. Niezręczna, acz urocza scena tańca Hermiony i Harry'ego daje promyk nadziei na rozruszanie towarzystwa, ale niestety widzowie muszą się zadowolić tą jedną sceną samą w sobie. Szkoda, bo jak pokazał serial "True Blood", można z powodzeniem mocno pocisnąć treść materiału źródłowego na potrzeby nakręcenia produkcji na poziomie.

Przyszły rok przyniesie ostatnią szansę filmowcom na zrobienie wrażenia na widzach. Część pierwsza części siódmej (brzmi to tak głupio jak mi się wydaje?) nie jest niczym wyjątkowo spektakularnym, ale ładnie wyglądający i brzmiący (Desplat) hicior z postawą "chcemy wystrugać coś dobrego ale książka Rowling to wyjątkowo oporny drewniak" może dostarczyć kilku chwil lekkiej rozrywki. Mam nadzieję, że część druga rozwinie się pod tym względem i nie pozwoli mi przysypiać na mniej absorbujących scenach.  Choć coś mi mówi, że i tak zakończy się walką na miecze świetlne.

Ocena:

6 komentarzy:

  1. Świetna recka tylko nota za wysoka. ZZ to max co można dać.

    Zgadzam się, że HP3 jest najlepszą częścią ale, że HP7.1 jest druga w kolejności to to już jest przesada!! HP1 jest już zdecydowanie lepszy od HP7.1

    Po HP7.2 nie spodziewam się nic odkrywczego
    (ale jeśli Snape zabije Voldemorta i stoczy 30 minutowy pojedynek z Harrym to wypiszę się z tego bloga i założę własnego "Prawie jak HP7.2" :D )

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, jedynkę podsumowuje scena:

    -You're a wizard Harry.
    -I'm am what?!

    30 minutowy pojedynek z Harrym? Wrestlingu się naoglądałeś czy co? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrestling dobra rzecz :) ale nie na Xbox'a !

    W książce pojedynek to 3 rozdziały wytłumaczającej wszystko paplaniny, strzał, obrona, Voldemort nie żyje. Wyobrażasz sobie to w kinie? bo ja nie! Po 10 latach ludzie dostają zakończenie historii i zamiast dostać pojedynek wielkich czarodziejów dostają pogawędkę niczym u Jarmusch'a. No ale u Jarmusch'a jak gadają to nie ziewasz, a niestety jak tak będzie w finale HP7.2 to kina pod czas seansów zamienią się w najdroższe sypialnie w mieście.

    OdpowiedzUsuń
  4. Panowie,
    film możliwy do obejrzenia tylko dzięki olśniewającej urodzie Emmy Watson. Dramaturgii brak. Bezczelnie wychodzą na światło dzienne wszelkie dziury w konwecji świata przedstawionego i niedostatki prozy pani Rowling. Razem z bohaterami znika gdzieś fantazja i lekkość obecna w znakomitym "Księciu Półkrwi". Niczym rodzimy "Wiedźmin" Harry Potter ma najmniej do zaoferowania w finale, zarówno widzom jak i czytelnikom.

    OdpowiedzUsuń
  5. No, jest w tym dużo racji, ale "Książę Półkrwi" to z tego co pamiętam tylko pierwszą scenę ma dobrą ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsza scena z HP6 sprawia że od razu zaczynamy wymyślać alternatywną wersję historii o młodym czarodzieju. Ahh :) ciekawe czy ta scena jest gdzieś na YT ? :D muszę jej poszukać :)

    OdpowiedzUsuń