piątek, 15 października 2010

Kaboom (2010) reż. Gregg Araki

Tytuł polski: Kaboom

Najnowszy film Araki'ego to niezwykle ciekawie nakręcone kino, które stopniowo odkrywa przed widzem swoją prawdziwą tożsamość. Oglądając go, moje spojrzenie ewoluowało wraz z coraz to dziwniejszymi motywami jakie serwuje nam reżyser. Film o chłopaku szukającym związku, czy może bardziej o zniszczeniu świata? Zaduma nad znaczeniem snów, a może półtorejgodzinna wariacja na temat jednego z nich? Nietuzinkowe kino science-fiction czy pozbawione treści przesadnie ekspresjonowane odbicie twórcy?


"Kaboom" ma w sobie wiele barw i smaków. Czasem bliżej mu do czerni grozy czającej się w krzakach w nocy w parku, czasem znacznie bliżej do czegoś miękkiego i zabawnego jak guma balonowa. Podczas seansu dochodziłem do momentów zwątpienia w słuszność popychania opowieści w tym czy innym kierunku. Jednak wszystkie ryzykowne posunięcia wychodzą ostatecznie na dobre i można powiedzieć, że świadczą o odwadze i w pewnym sensie pięknej głupocie filmu.

Nawet nie będę próbował ułożyć jego treści w mające sens streszczenie. Tutaj pierwsze skrzypce gra popowa czy wręcz pulpowa forma. Większość pokazywana na bardzo bliskich planach. Kadry natomiast wypełnione pięknymi ludźmi, kolorami, światłem, ociekające odmiennością. Nawet John "Emo" Connor w głównej roli nie odrzuca, a wręcz przeciwnie. Dekker okazuje się być niezłym aktorem. Przez chwilę można mieć nawet wątpliwości czy to ten sam chłopak, który był tak fatalnie reżyserowany w ostatniej odsłonie horroru z Freddy'm Kruger'em. Przy okazji jest też bardzo słodki ;)

"Kaboom" to gejowskie kino na wysokich obrotach. Śmiałe, pociągające, i tak jak główny bohater nie uznające zaszufladkowania. Warto zobaczyć od początku do końca.

Ocena:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz