Jest połowa 2010 roku, a w polskich kinach wciąż oglądamy filmy z roku zeszłego. Wielomiesięczne opóźnienia polskich premier (lub ich brak) względem zachodniego świata cały czas są bolączką tutejszych kinomanów, a przynajmniej tych którym nie odpowiada ściąganie najnowszych produkcji filmowych z internetu. Jak to jednak mówią, lepiej późno niż wcale i tak Gutek wprowadza do naszych kin "Samotnego Mężczyznę", będącego debiutem reżyserskim znanego projektanta mody Toma Forda.
Ostatnimi czasy kino pokazuje, że to właśnie nowi twórcy zaczynają przejmować nad nim kontrolę. Starzy wyjadacze już nie zachwycają tak jak kiedyś, oceniając choćby po tegorocznych dokonaniach Burtona czy Scorsese. Natomiast pojawiające się nowe nazwiska takie jak Duncan Jones (!), Marc Webb, Scott Cooper czy nawet Neil Bloomkamp niosą ze sobą krzepiący powiew świeżości. Zapewne jakiś krytyk filmowy zdefiniuje cały trend, okrzyknie nową falą lub czymś podobnym. Moim celem jest tylko wyrażenie zachwytu nad niewiarygodnym dziełem Forda.
Ostatnimi czasy kino pokazuje, że to właśnie nowi twórcy zaczynają przejmować nad nim kontrolę. Starzy wyjadacze już nie zachwycają tak jak kiedyś, oceniając choćby po tegorocznych dokonaniach Burtona czy Scorsese. Natomiast pojawiające się nowe nazwiska takie jak Duncan Jones (!), Marc Webb, Scott Cooper czy nawet Neil Bloomkamp niosą ze sobą krzepiący powiew świeżości. Zapewne jakiś krytyk filmowy zdefiniuje cały trend, okrzyknie nową falą lub czymś podobnym. Moim celem jest tylko wyrażenie zachwytu nad niewiarygodnym dziełem Forda.